Henryk Bartlewski – Świadek historii

Rocznik 1942

Po spędzeniu w Afryce około 10 lat przyjechałem do Polski w roku 1980, kiedy zaczęły się już strajki solidarnościowe, i założyłem swoją własną fabrykę – najpierw tworzyw sztucznych.

Nazywam się Henryk Bartlewski. Urodziłem się w październiku roku 1942 w Goniądzu i tu skończyłem szkołę ogólnokształcącą. Po skończeniu szkoły średniej wyjechałem do Warszawy, chodziłem na Wydział Inżynierii Budowlanej Politechniki Warszawskiej, który skończyłem chyba w roku 1967. Później jeszcze dwa lata chodziłem na Wydział Architektury. Od 1967 roku zacząłem też pracować w KBM „Śródmieście” – budowałem domy. W roku 1971 wyjechałem do Afryki. Byłem w wielu krajach: Libii, Iranie, Iraku, Tunezji, Mauretanii, Senegalu, Dahomei, Angoli, Kenii, Kongo, Wybrzeżu Kości Słoniowej.

Po spędzeniu w Afryce około 10 lat przyjechałem do Polski w roku 1980, kiedy zaczęły się już strajki solidarnościowe, i założyłem swoją własną fabrykę – najpierw tworzyw sztucznych. Byłem producentem obuwia sportowego i spodów obuwniczych: męskich i damskich. Później zajmowałem się nieruchomościami, prowadziłem firmy turystyczne (SkyTravel w Warszawie). Mieszkam w dalszym ciągu w Aninie, mój syn też mieszka w Aninie. A przyjechałem tu do Goniądza, żeby tu się osiedlić z powrotem „na stare śmiecie”, odpocząć na stare lata, połowić ryby. Najpierw wybudowałem tu dla siebie mieszkanie i nazwałem je „Kamil” – od imienia wnuka. I tak się zaczęło.

„Rosjanie byli bezwzględni”

W Goniądzu przed wojną, jak i jeszcze po wojnie, było kilka znanych rodzin. Bo w tej chwili większa część społeczności Goniadza to są przyjezdni, jest tylko kilka rodzin rodowitych goniądzan: m.in. moja rodzina Bartlewskich, rodzina Wojtkielewiczów, Ożarowskich, rodzina Rosińskich i rodzina byłego burmistrza – pana Jerzego Ryszkowskiego. Może niektórych nie wymieniłem, ale byli to wszystko starzy mieszkańcy Goniądza od pokoleń. Teraz Goniądz liczy ok. 1800 mieszkańców.

Wiem z opowiadań dziadka i ojca, że w czasie wojny tu przebiegał front. Po tamtej stronie rzeki byli Ruscy (tak my ich nazywaliśmy), a tu byli Niemcy. Goniądz był na linii frontu i to było bardzo niebezpieczne. Front był zmienny: była twierdza Osowiec i nie było żadnych dróg, więc wojska rosyjskie mogły przejść tylko przez Bagna Biebrzańskie na tę stronę Goniądza. Twierdza Osowiec to był punkt decydujący – kto zdobył twierdzę Osowiec, ten decydował o przejściu przez bagna. W każdym razie według mojej wiedzy i opowieści ojca i dziadków, tu najwięcej krzywdy wyrządzili Rosjanie. Moi rodzice bardzo mile wspominają Niemców: byli bardzo kulturalni, potrafili się podzielić jedzeniem. Natomiast Ruscy, kiedy tu byli, to wszystko zostawili spalone: palili wioski, zabierali dobytek, zabierali wszystko. Choć nie mówię, że Niemcy też nie wyrządzili krzywdy – np. mojej rodzinie, która mieszkała po tamtej stronie, koło Rajgrodu: całą rodzinę wywieźli na Ziemie Odzyskane, na Mazury. Ale moi rodzice, milej wspominają Niemców – jeśli w ogóle można powiedzieć, że czasy wojenne są miłe – mniej krzywd przynieśli Niemcy niż Rosjanie. Rosjanie byli bezwzględni – kilka razy za różne rzeczy mieli rozstrzelać mego ojca. Siedzieliśmy w piwnicach, bo tu wszędzie były bombardowania. Ja – jak mi matka potem mówiła – przeszedłem wszystkie choroby w piwnicy. Siedzieliśmy tam bardzo długo – z tamtej strony Ruscy, a z tej Niemcy.

Przypominam sobie jeszcze z lat szkolnych, że tu była partyzantka i starsi koledzy organizowali jakieś szkolenia dla młodszych. Ulotki pisali – ukradli kiedyś w szkole maszynę do pisania i było to wielkie wydarzenie. Milicja i UB ich szukało i znalazło kilku, których potem posadzili: Wojtkielewicza Antka, który już zmarł (dostał chyba za to 5 lat), panów Marczaków, którzy też brali w tym udział. Także tu rozwijała się partyzantka, kiedy oni chodzili do IX-X klasy szkoły ogólnokształcącej – mieli najwyżej po 16-17 lat.